Moje 25 lat w Tour de Pologne – 1994

Wspominałem wczoraj, że za punkt honoru postawiłem sobie ściągnięcie do Polski najlepszych kolarzy świata. Nie było to łatwe. Wszyscy u nas pukali się czoło. Myślę, że to trochę tak, jakbyśmy dziś chcieli namówić Petera Sagana i Michała Kwiatkowskiego na wyścig, powiedzmy… w Azerbejdżanie. W tamtych czasach Polska kojarzyła się ze wschodem, z żelazną kurtyną.

Gdyby nie moje włoskie kontakty i płynna znajomość języka, nic by się nie udało. Jestem pewny. To było jednak olbrzymie ułatwienie. Fakt, że byłem pierwszym polskim zawodowym kolarzem budował także mój autorytet w roli dyrektora Tour de Pologne.

Mało kto pamięta, że gwiazdy ściągnąłem do Polski już w 1992 roku na Kryterium Animexu, czyli wyścig pokazowy między dwoma warszawskimi mostami na Wisłostradzie. Zapłaciłem za czarter, położyłem wszystkich w Marriottcie i stało się: przyjechali Mario Cipollini, Moreno Argentin, a z naszych asów – Zbigniew Spruch oraz Joachim Halupczok.

Dwa lata później do przyjazdu na Tour de Pologne udało mi się namówić pięć zawodowych ekip, a w barwach Lampre był mistrz świata z 1988 roku, czyli Maurizio Fondriest. Mistrz świata na polskich szosach! Nierealne stało się faktem. Byłem w siódmym niebie.

Zderzenie dwóch światów było wyjątkowo widoczne. Z jednej strony profesjonalni kolarze w swoich autobusach, w jednakowych strojach i na jednolitych rowerach. Z drugiej strony nasze syrenki i sprzęt przywiązany sznurami na dachu. Zawodnicy poubierani każdy inaczej. Ogromny kontrast.

Sukces został jednak osiągnięty. Fondriest w spektakularnym stylu wygrał etap z Legnicy do Polanicy-Zdroju. Na mecie miał sześć i pół minuty przewagi nad drugim zawodnikiem. To był jeden z najlepszych indywidualnych występów w historii naszego wyścigu. A ja miałem ogromną satysfakcję, bo wyjeżdżając z Polski, Maurizio powiedział do mnie: „Fajny ten wasz kraj, fajny wyścig. Powiem kilka dobrych słów w peletonie”.

I to były dla Tour de Pologne kroki milowe.