Setną edycję Giro d’Italia wygrało kolarstwo
Zawsze uważnie obserwuję Giro d’Italia. To dla mnie wyjątkowy wyścig. Sam się w nim ścigałem, mieszkałem też w Italii, więc nie może być inaczej. Setna edycja włoskiego touru była wyjątkowa nie tylko ze względu na jubileusz, ale także z powodu wydarzeń na trasie. To był wyścig, w którym wygrało kolarstwo. Na trasie nie było cyborgów, tylko kolarze, którzy prezentowali wyrównany poziom. Męczyli się, walczyli o sekundy, a najczęściej z własnymi słabościami. To kolejny dowód na to, że walka z dopingiem przyniosła efekty.
Wygrał Tom Dumoulin i można powiedzieć, że to niespodzianka, bo przed startem wyżej stały notowania innych. Nic dziwnego, bo wielkie toury często wygrywają wybitni górale, a Holender nie ma typowej budowy wspinacza. Pokazał jednak w ciągu tych trzech tygodni, że jest kolarzem kompletnym. Dołożył do tego wielkie serce, bo on się nigdy nie poddawał i ciągle walczył. Takich zawodników zawsze miło się ogląda i chce się z nich trzymać kciuki.
Swoją drogą, przed ostatnim dniem rywalizacji, po blisko trzech tygodniach walki, aż czterech kolarzy dzieliła niespełna minuta, więc wyścig trzymał w niepewności do samego końca. Nairo Quintana i Vincenzo Nibali nie dali rady. Kolumbijczyk chciał w tym sezonie wygrać Giro i Tour de France, a już wiadomo, że nic z tego. Był drugi, sam liczył na dużo więcej. Myślę że zrobił tyle, ile mógł, choć gdyby był bardziej aktywny w górach… Kolarz Movistaru ma jednak defensywny styl jazdy i myślę, że powinien popracować nad tym, aby jednak zostać bardziej aktywnym zawodnikiem.
Włosi trzymali kciuki z Nibalego. Był trzeci, ale czy to porażka? Tak bym nie powiedział, ale z drugiej strony mówimy o kolarzu, który na starcie takiego wyścigu staje, aby walczyć o pierwsze miejsce. Tym razem nie wyszło.