Moje 25 lat w Tour de Pologne – 2005
To był niezwykle dumny moment. Przesadą byłoby napisać, że wyciągnąłem z szafy wszystkie najładniejsze koszule i najbardziej eleganckie marynarki, ale… wszyscy czuliśmy się jakbyśmy szli na wielki, kolarski bal. UCI Pro Tour, a w nim tylko 13 etapowych wyścigów, jeden-jedyny w Europie Środkowo-Wschodniej. Nasz. Tour de Pologne. Przed tą edycją każdy detal nabrał jeszcze większego znaczenia, wszystko było przygotowywane z ogromną starannością – spotkania z telewizją, sprawdzanie hoteli, przejechanie trasą każdego z etapów od pierwszego do ostatniego kilometra, rozmowy z prezydentami i burmistrzami miast, by zadbać o bezpieczeństwo i wymienić nawierzchnię, gdzie tylko były jakieś dziury. Przygotowania trwały miesiącami.
Efekty były znakomite. Tylko pogoda – niestety – nie chciała nam pomóc.
Goście z zagranicy byli jednak zachwyceni. Francesco Moser dzwonił do włoskich dziennikarzy i mówił, że to małe Giro d’Italia. Delegaci UCI cmokali z zachwytem. Po sezonie wszystkie wyścigi Pro Tour zostały ocenione, a my w tym rankingu zajęliśmy piąte miejsce! Przed Tour de Pologne były tylko słynne trzytygodniówki i Deutschland Tour. Transmisje z Polski leciały na żywo w telewizji niemieckiej i francuskiej.
Wspominam to wszystko z łezką w oku. Ale też – muszę przyznać – z goryczą. Nie wymieniam tu słynnych nazwisk, które przyjechały do Polski. Celowo, choć gwiazdy były największe, z liderem cyklu Pro Tour na czele. O czym tu jednak pisać, skoro potem – po latach – wychodziły ich dopingowe grzeszki. Straszna była tamta kolarska epoka i bardzo się cieszę, że dziś jest inaczej. Także dzięki temu błyszczeć mogą częściej polscy kolarze. W 2005 roku na Tour de Pologne byli tłem. Tylko Marek Rutkiewicz zmieścił się w najlepszej dziesiątce. Na plus także Bartosz Huzarski. Dziś świetny komentator kolarstwa, wtedy – król naszych gór.