Moje 25 lat w Tour de Pologne – 2001
Rok ten zapamiętam z dwóch powodów. Po pierwsze namówiliśmy na start w Tour de Pologne Romansa Vainsteinsa. Rok wcześniej Łotysz dość nieoczekiwanie został mistrzem świata. To był więc ten pierwszy raz, gdy kolarz w tęczowej koszulce jechał po polskich szosach. Kolarz Domo Farm-Frites nie był jednak faworytem wyścigu. Niezwykle zmotywowany przyjechał do Polski Jens Voigt, który w lipcu wygrał etap i był przez moment liderem Tour de France. Niemiec bardzo polubił Tour de Pologne. Zawsze mi opowiadał, że to wyścig, w którym czuje się najlepiej. Bo odpowiadają mu etapy, energia kibiców, a nawet trudna wrześniowa pogoda. No to w 2001 roku aura miała dla niego miłą niespodziankę. Pozostali kolarze cieszyli się dużo mniej. Było potwornie zimno. Jeden z etapów musiałem skrócić o 10, następny o 20 kilometrów.
Chorzy, przeziębieni, kichający wycofywali mi się dzień po dniu. Choćby mój faworyt – Piotr Wadecki, już w barwach Domo Farm-Frites, nie dojechał do mety. A Voigt z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Niesamowity numer wywinął na szóstym etapie, z Piechowic do Karpacza. To był dzień, w którym wszystko chcieli rozstrzygnąć dwaj kolarze CCC Piotr Przydział i Ondrej Sosenka. Pomarańczowi porwali peleton. Został z nimi tylko Voigt. Cztery kilometry przed metą Niemiec ma potężne kłopoty i musi zmieniać rower. Wszyscy są zgodni – po sprawie. Ale Voigt ani myśli się poddać. Goni, dogania i… przegania. Wygrywa etap i zostaje liderem. Z radości na mecie podnosi nad siebie rower, a na konferencji mówi, że teraz zwycięstwa w Tour de Pologne już nie odda. Bo przecież w 1999 roku przegrał je o zaledwie 30 sekund. w 2001… o 28 sekund. Zamykająca wyścig czasówka należała bowiem do genialnego w tej specjalności Sosenki. Ale wielki moment Voigta w Tour de Pologne miał jeszcze nadejść…