Moje 25 lat w Tour de Pologne – 1995

Popatrzcie na mapkę. Przerywanymi liniami transfery ekip między etapami, bez żadnych dodatkowych dni przerwy. Jednego dnia finiszujemy w Bielsku-Białej, a następnego jesteśmy już w Warszawie…

W czasach World Tour i tak silnego lobby kolarzy to by nie przeszło. Dziś transfer po etapie musi się mieścić w dwóch godzinach. Dlatego też układanie trasy wyścigu jest takim wyzwaniem.

W 1995 roku – gdy dopiero budowaliśmy markę Tour de Pologne – wyzwaniem były rozmowy z miastami. Wchodziłem, witałem się i mówiłem:
– Chciałbym u was zorganizować wyścig…
– Nie, panie, po co nam wyścig. Nie jesteśmy zainteresowani.

Dopięcie trasy było prawdziwą gimnastyką artystyczną.

Wyścig powstawał w naszym małym biurze na Fortach Bema. Pracowały nad nim cztery osoby. Koszty były oczywiście nieporównywalnie mniejsze niż teraz, ale dokładać musiałem z własnych pieniędzy. Myślę, że dobre 10 lat minęło zanim wyszliśmy na finansową prostą. 

Te lata to było też otwarcie na telewizję. Zaczęliśmy płacić za piętnastominutowe skróty z każdego etapu. Wiedzieliśmy, że to jest inwestycja.

Jak patrzę na wyniki 52. Tour de Pologne, to widzę w nich dwóch świetnych dziś dyrektorów sportowych ekipy Quick-Step. Pierwszy etap wygrał Steven De Jongh. Szósty odcinek to był z kolei popis Davide Bramatiego. Cały wyścig wygrał Zbyszek Spruch w barwach Lampre.