Rzeszów dla van Poppela. Dla kogo góry?
Czasem w kolarstwie bywają takie dni, że kolarze muszą sobie radzić ze skrajnie różnymi warunkami. Tak było w środę na piątym etapie Tour de Pologne z Olimpu Nagawczyna do Rzeszowa. Pod siedzibą firmy Olimp (zresztą imponującą!) było gorąco. Dokładnie tak, jak w ostatnich dniach, a kolarze wiedzieli, że czeka ich jazda w skwarze. To jednak sport dla twardzieli, więc nikt szczególnie nie narzekał. Przez większość odcinka faktycznie było bardzo ciepło, aż w końcu… lunęło deszczem! To z kolei wiązało się z ryzykiem. Deszcz napadał na szosy, na których od kilku dni zbierał się kurz i to, co zostawiały na nich auta. W połączeniu z deszczem dało to wyjątkowo śliską nawierzchnię. Najlepiej poradził sobie Danny van Poppel z ekipy Sky i należą mu się wielkie brawa. Tym bardziej że od początku wyścigu pokazuje świetną formę.
Trzeba też pamiętać, że na każdą pogodę szykuje się inne opony. Inne ogumienie nakłada się na etap suchy, inne na mokry, nawet inaczej pompuje się koła. Efektem była kraksa, ale to ryzyko zawodowe.
Cieszę się jednak z trasy, którą wybraliśmy w tym roku w Rzeszowie. Niby etap dla sprinterów, a gdyby nie ten deszcz, pewnie do mety dojechałoby jeszcze mniej kolarzy, bo na trasie było gdzie się powspinać i nie wszyscy wytrzymywali to tempo.
Teraz znowu wracamy w góry. W czwartek jedziemy z Kopalni Soli „Wieliczka” do Zakopanego. Wiem, że najwięcej mówi się o tym, czy uda się odłączyć od głównej grupy Petera Sagana. Cóż, Słowak jest w świetnej formie, a poza tym to wyjątkowy kolarz, który potrafi sobie radzić. Wiem, że będzie trudno go zgubić. Nie chcę typować tego, jak ułoży się ten odcinek, ani jak skończy się wyścig, ale z dnia na dzień emocje rosną. I dobrze, w końcu o to chodzi w tym widowisku!